Związku z tym, iż się wyprowadzam z końcem czerwca do mieszkania i będę mieć własny pokój (w końcu, nie będę musiała widzieć tych ludzi z pokoju obok, naraźcie moje przybory kuchenne nie będą niszczone i gubione), postanowiłam obić stary fotel. Bardzo go lubiłam gdy jeszcze u mamy w mieszkaniu był, ale postanowiono go wywalić. Broniłam go z całych sił i finalnie wylądował ze mną w akademiku. Zwykle był po prostu nakryty małym zielonym kocem. Ale postanowiłam to w końcu zmienić.
Jak widać, przez ostatnie 40 lat, nie miał lekko. Ostatnio w pasmanterii znalazłam bardzo ładny fioletowy materiał w białe kropki. To sobie pomyślałam: mam zszywacz tapicerski to z 30 minut i będzie gotowy.
Biorę sprzęt do ręki, sprawdzam czy są zszywki i chcę się brać do pracy. Ale nie chciał działać... pobluźniłam ze 2 minuty bo go komuś pożyczałam i biorę się do naprawiania. Nic nie dało to ze złości go walnęłam. Pozytywne było to, że zaczął działać, negatywne że akurat na mojej dłoni. W skrócie wbiłam sobie zszywkę do końca w rękę. Bolało jak cholera. No ale co to by była za robota jak bym sobie nie zrobiła krzywdy w jakiś głupi sposób. Dobra, zszywacz działał to lewą ręką biorę się za fotel ( prawa nie nadawała się do użytki), po czym się okazało, że siedzisko nie ma żadnych drewnianych elementów (!!!) i zszywacz się nie nadawał...
No to musiała go szyć, szyłam i szyłam aż w końcu po kilku godzinach machania igłą wyszło coś takiego:
Niestety kolor prze aparat wydaje się granatowy, ale faktycznie jest ciemno fioletowy.
Widać syf dookoła, po mojej robocie, pokój wygląda jak bym walczyła na śmierć i życie z krwiożerczym fotelem. Mianowicie wszędzie są kawałki gąbki, strzępki materiału oraz nici wszelakich kolorów.